Zawiedziony i trochę oszukany. O tak właśnie się poczułem się po opuszczeniu sali kinowej. „Spectre” to średni film akcji z ogromnym budżetem reklamowym, który skutecznie nakręcał widza od ładnych paru tygodni.
No i doczekaliśmy się premiery światowej, ogromny zachwyt widzów, recenzentów i krytyków filmowych. Słyszymy i czytamy, że to najlepsza część Bonda, a Daniel Craig to najlepsze wcielenie 007 od początku świata. Ciężko nie dać się nabrać, bo przecież większość nie może się mylić (hehe) no i sam New York Times pieje z zachwytu, więc to musi być hit! Do kina szedłem na pewniaka, że to będzie dobrze spędzony czas i nie będę kręcił nosem bo to przecież kolejna przygoda z Jamesem Bondem! Ehhh...
Redemption czyli odkupienie. Tak powinno tłumaczyć się tytuł tego filmu. W Polsce pojawił się on jednak pod tytułem „Koliber” w reżyserii Stevena Knigtha. Jest to opowieść o cierpiącym na uraz posttraumatyczny dezerterze z wojskowych sił specjalnych stacjonujących w Afganistanie Joey Jonesie, który po ucieczce z wojska ląduje na mrocznych ulicach Londynu, jako bezdomny. Żyjąc wśród bezdomnych powoli zaczyna żyć takim samym życiem stopniowo zapominając o tym kim był i co przeżył. Pewnego dnia zostaje pobity przez kilku opryszków i trafia do upuszczonego mieszkania co daje mu możliwość na przyjęcie nowej tożsamości i powrót do normalnego życia.
Reklama dźwignią handlu. Nabrałem się i ja. Wczoraj, z liczną grupą znajomych wpadłem do Cinema City na nowego Bonda – mowa oczywiście o Skyfallu. Godzina 20.30, sala pęka w szwach. Dawno nie widziałem tylu ludzi w kinie, ale nie ma się co się dziwić. Wyśmienity zwiastun, świetna piosenka Adele promująca tytuł i dobra obsada aktorska robią swoje. Producent zapewnia, że przez ponad 2 godziny nie przyjdzie się nam nudzić. Kuszą również wysokie noty na Filmwebie i jeszcze wyższe na IMDB. Dlatego też, choć fanem serii o najbardziej znanym agencie brytyjskiego wywiadu nie jestem, tym razem postanowiłem obejrzeć dzieło na wielkim ekranie.
To żywych należy się obawiać. Martwi nie zrobią nikomu nic złego. Takie słowa wypowiada jeden z bohaterów filmu „Szepty”. Dlaczego jednak zmarli ukazują się żywym? Może mają dla nich jakieś przesłanie?
Czy potrafimy z łatwością okazywać emocje? Czy potrafimy komunikować się niewerbalnie? Czy potrafimy oddać całych siebie dla dobra innych? Czy potrafimy… Takie i wiele innych pytań zrodziło się w mojej głowie po obejrzeniu filmu Wima Wendersa "Pina". Choć określenie, czyj jest to film – nie będzie łatwą sztuką.
Jakieś dobre dwa lata temu kupiłem w antykwariacie małą bordową książeczkę z wytłoczonym na okładce tytułem „Koriolan” autorstwa Williama Shakespeare’a. Dla przeciętnego czytelnika jest to dramat raczej mało znany, bez pamiętnych metafor, napisany prostym językiem z nieskomplikowaną fabułą. Sztuka pisana w pośpiechu, jakby od niechcenia. Temat dzieła jednakże ponadczasowy – sposoby i sens politycznych działań, wola społeczeństwa, prawa i obowiązki rządzących i rządzonych. Dramat pochłonąłem w jedną noc i odłożyłem na półkę i choć nie jest to majstersztyk na skalę Romea i Julii czy innych dzieł pisarza, to muszę przyznać, że przypadł mi do gustu.
Po Inland Empire, które w moim odczuciu jest całkiem pokaźną skazą w dorobku Lyncha zrobiłem sobie krótką przerwę na lekki film sensacyjny, jakim był całkiem udany Safe House. Wczoraj postanowiłem jednak po raz kolejny wrócić do twórczości Davida Lyncha. Jako, że sporo dzieł tego reżysera już widziałem, zdecydowałem się cofnąć w czasie o 32 lata i obejrzeć jego drugi pełnometrażowy a pierwszy studyjny film – Człowieka Słonia z 1980 roku. Pozycja już dawno temu zyskała miano kultowej, w rozgłosie pomogło również 8 nominacji do Oscara i 4 do Złotych Globów a także, już nie nominacje a pierwsze miejsca w ramach BAFTA: za najlepszy film, aktora i scenografię. Spodziewałem się więc solidnego kina i tym razem nie zawiodłem!
Christopher Smith w 2004 r. nakręcił film (Lęk) ujmujący na sposób poetycki m.in. badanie ginekologiczne maczetą. Zaszczyciła nas wtedy swą obecnością na planie gwiazda niemieckiej sceny Franka Potente. Film wypadł średnio, mimo, że dobrze wypadały w nim flaki z rozciętych powłok brzusznych. W 2010 Smith złapał za kamerę już któryś raz. Niestety film, który stał się dzieckiem jego trędowatego umysłu, nie zaskoczył. Ale od początku…
„Ostatnia miłość na ziemi”, produkcja z 2011 roku. Polskie tłumaczenie nie do końca przemyślane, dosłowne tłumaczenie może byłoby zbyt „suche”- „Perfect Sense”-„Doskonały rozsądek”. W filmie główne role zagrali: Eva Green /”Casino Royal”/, Evan McGregor /”Autor widmo”, „Debiutanci”/. Odczucia osób które obejrzały film są róże. Jedni mówią o mdłym romansie, inni zachwycają się różnymi warstwami obrazu. Ja zaliczam się do drugiej grupy. Ale od początku.
„Kapitan Corelli” piękny melodramat wojenny z 2001 roku, którego tematem przewodnim jest miłość. Akcja filmu rozgrywa się w malowniczej Grecji, a dokładniej na jednej z przecudnych wysp- okraszonych zielenią we wszelkich jej odcieniach, otoczonych wodą krystalicznie czystą, błękitną, modrą i Bóg raczy wiedzieć w jakim jeszcze odcieniu mieniącą się w promieniach słońca. Wielkim atutem filmu jest przedstawienie generacji młodych- z ich marzeniami, pragnieniami, emocjami; jak i pokolenia ich rodziców- zdania przez nich wypowiadane są głęboko mądre mądrością bagażu lat doświadczeń.
W życiu najważniejsza jest przyjaźń. To ona kształtuje charakter człowieka, wzbogaca jego życie. Dla prawdziwego przyjaciela ludzie są w stanie zrobić naprawdę dużo. Główni bohaterowie filmu Chłopiec w pasiastej piżamie w reżyserii Marka Hermana wiedzą o tym najlepiej. Film ten jest piękną opowieścią o przyjaźni dzieci, które nie oceniają człowieka po wyglądzie, ale sięgają do jego duszy.
Kolejna udana ekranizacja losów kobiety uwikłanej w odwieczną wojnę jaką toczy każdy z nas. Wojnę emocji i rozumu. Jej losy są osadzone w epoce pałaców, dorożek, ale i wielkiej biedy. Los płci pięknej tej epoki zależy od urodzenia - dla kobiet z wyższych warstw. Dla reszty los jest bardziej surowy.
Jane jest kobietą o porcelanowej cerze, urodzie nie porywającej. Lecz posiada magnetyzm który każe patrzeć w głębokie i łagodne oczy. Za łagodnością dostrzec można upór dbania o swą godność. Usta wyrażają się oszczędnie. Oczy za nie przemawiają. Jane traci rodziców, jej los zależny jest kaprysów ciotki. Ciągłe upokorzenia ze strony dzieci ciotki doprowadzają do usunięcia Jane z domu. Traci też przyjaciółkę. Straty każą jej nieustannie czuwać na kolejny cios.
Trzeba przyznać, że "Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi" to tytuł, który łatwo nie wpada w ucho. Nawet po zapoznaniu się z filmem muszę się zastanowić nad jego pełną nazwą. Jednak w filmie panuje ogólnie angielski humor, ponieważ powstał on w Wielkiej Brytanii, więc złożoność tytułu nie dziwi. Angielski humor zawsze wyróżniał się z pośród tłumu.
Rzadko się zdarza, aby adaptacja filmowa była wierna książkowemu oryginałowi. Tak jest w przypadku filmu „Tylko dla orłów” z 1968r. opartego na bestselerowej powieści A. MacLeana o tym samym tytule.
Film opowiada fikcyjną historię rozgrywającą się podczas Drugiej Wojny Światowej. Grupa angielskich spadochroniarzy, ma za zadanie odbić z rąk niemieckich amerykańskiego generała, który dostał się do niewoli po katastrofie samolotu. Został on osadzony w siedzibie niemieckiego wywiadu, w zamku Schloss Adler, do którego można się dostać tylko jedną drogą - kolejką liniową.
Sensacja z elementami romansu i komedii. Została wyreżyserowana przez Jon'a Amiel'a w 1999 roku.
Film opowiada o bardzo znanym złodzieju drogocennych rzeczy Mac'u. Zostaje skradziony obraz Rembrandta. Wszystko wskazuje, że sprawcą jest kolekcjoner nielegalnych dzieł sztuki. Przez to firma ubezpieczeniowa jest zmuszona wypłacić wysokie odszkodowanie. Pracownica, Gin prosi szefa Hectora, by ten pozwolił jej zbadać sprawę i "poszpiegować" Mac'a. Kobieta podszywa się pod złodziejkę i od tej pory działają razem. Jednak włamywacz okazuje się sprytniejszy i odkrywa prawdę o wspólniczce, która jak się okazuje nie jest taka, jak można wywnioskować.
Film dokumentalny z roku na rok cieszy się coraz większą popularnością. Kiedyś ta forma przekazu była domeną programów telewizyjnych, jednak z czasem pojawiła się wśród repertuarów kinowych. Słynna trylogia przyrodnicza – „Mikrokosmos”, „Makrokosmos” i „Genesis” – przyciągnęła rzesze ludzi, którzy na wielkim ekranie mogli podziwiać cuda świata dotychczas przez nich nie znanego. Niedawno mieliśmy okazję obejrzeć dokument rodzimej produkcji „Beats of freedom – Zew wolności”, opowiadający historię muzyki rockowej w Polsce. Pełne sale kinowe dają nadzieję, że film dokumentalny chociaż w niewielkim stopniu stanie się konkurencją, a na pewno alternatywą, dla populistycznego kina.
Film magiczny/tragiczny = interesujący. Film ten był wyświetlany w trakcie X edycji festiwalu Era Nowe Horyzonty. Moją uwagę przyciągnął w pierwszej kolejności niebanalny tytuł. Krótki opis filmu, oraz zdjęcia zamieszczone na stronie festiwalu upewniły mnie w przekonaniu iż będzie interesujący.
Sam film jest stworzony poprzez odwołania do kilku dzieł. Cytując za Jakubem Mikurdą ze strony internetowej Nowych Horyzontów: „Film miał być pierwotnie adaptacją powieści Adolfa Bioy Casaresa Wynalazek Morela. Nie uzyskawszy praw do ekranizacji, Quayowie skomponowali scenariusz w oparciu o m.in. Locus Solus Raymonda Roussela, Tajemnicę zamku Karpaty Juliusza Verne’a i Przyszłą Ewę Auguste’a Villiers de L’Isle-Adama. Demoniczny doktor Droz (noszący nazwisko XVIII-wiecznego zegarmistrza i konstruktora ludzkich automatów, Pierre’a Jaquet-Droza) porywa śpiewaczkę operową Malvinę.”
„Czarna Śmierć” jest to film w reżyserii Christophera Smitha, który ma w swoim dorobku raczej mało znane i niekoniecznie dobre filmy takie jak: „Lęk”, „Redukcja”, „Piąty Wymiar”. Postanowił kolejny raz spróbować zaserwować widzom trochę grozy i dreszczyku.
Akcja filmu dzieje się w średniowiecznej Anglii, którą nawiedziła epidemia dżumy. Z polecenia biskupa wyrusza ekipa, która ma za zadanie przyjrzeć się wiosce niedotkniętej chorobą i jednocześnie podejrzewanej o nekromancję. Po drodze zabierają ze sobą mnicha z zakonu, który ma być ich przewodnikiem.
Gdyby ktoś mi teraz przystawił pistolet do głowy i powiedział, że mam tylko dwa wyjścia: albo oglądnąć raz jeszcze "Exam" albo wycinać z papieru konfetti na wszystkie bale karnawałowe w tym roku, to bym z zapałem chwycił za nożyczki. Pomimo tego, że miałbym w ręce ostre narzędzie to wbrew pozorom byłoby to dla mojego zdrowia bezpieczniejsze jak przyswojenie tego nieszczęsnego filmu ponownie. Inaczej tego określić nie jestem w stanie, zmarnowałem czas i jedyną moją misją w tym momencie jest uratować Wasz czas. Zaufacie mi?
"127 godzin" to bardzo specyficzny film. Masa zdawałoby się humorystycznych wstawek oraz wyciągniętych z kontekstu przerywników, czynią ten film właśnie specyficznym. Z jednej strony film opowiada historię młodego alpinisty, który w weekend wybiera się do tak zwanego Canyonlandu, natomiast z drugiej jest przeplatany wątkami z dzieciństwa oraz różnymi scenkami z życia Arona. Po oglądnięciu filmu polecam zaznajomienie się z całą historią pana Arona. Bodajże na YouTube jest w częściach dokument o nim.
„Jąkała, jąkała” wołają dzieci na podwórku na tego kto ma wyraźne problemy z wypowiedzeniem jakiegokolwiek wyrazu, zdania. Jąkanie to zaburzenie mowy które w sposób niezwykle dokuczliwy potrafi uprzykrzyć życie nie tylko osobie dotkniętej przez to schorzenie. Kontakt z taką osobą jest utrudniony bowiem skutecznie zamyka jej osobowość dla innych. Problem jest jeszcze poważniejszy gdy jąkanie dotyka kogoś z naszego życia publicznego. Kogoś kto siłą rzeczy zmuszony jest to wypowiedzenia paru zdań na większym forum. Kogoś kto swoją pozycją zobowiązany jest do wygłoszenia przemówienia. Kogoś kto jest Królem.
11.09.2007 roku – to data premiery filmu na terenie USA. Zapewne nie był to przypadek, iż film o wojnie w Iraku został wyemitowany w kolejną rocznicę ataku terrorystów na wieżowiec World Trade Center. Co reżyser Nick Broomfield chciał widzom za pomocą tej daty przekazać? Może po prostu wybrał doskonały sposób na reklamę swojego filmu? Ostatecznie dopiął swego i dokładnie w kolejną rocznicę film ujrzał światło dzienne. A dziś niestety mało kto o nim pamięta, więc już na wstępie informuję, że jeśli nie widzieliśmy "Bitwy o Irak" - polecam.
Ostatnim filmem, który mógłbym ocenić jednym słowem była „Incepcja”. Po obejrzeniu Leonardo w świetnej produkcji nasuwało mi się jedno stwierdzenie - krótkie i dosadne „wow”. Myślałem, że długo będzie mi dane czekać na kolejne kinowe objawienie jednak jak się domyślacie myliłem się. Mimo że „Piąty wymiar” zdecydowanie nie dorasta obrazowi Christopher’a Nolan’a do pięt to i tak zasługuje na szczególną uwagę.
Pamiętam jak dziś kiedy w 2002 roku do kin weszła pierwsza część Harrego Pottera i pamiętam jak dziś kiedy wysypywałem na podłogę popcorn i zakładałem sobie kubełek na głowę w obawie że jeden z czarnych charakterów wyjdzie z ekranu. Dziś mam już trochę więcej lat i jedyne moje uczucia które okazywałem na tym filmie to… zachwyt oraz smutek pod koniec filmu. A na kolejną część będę musiał czekać aż do wakacji przyszłego roku.
Reżyserem tej części jak i poprzedniej części i "Zakonu Feniksa" jest David Yates. Niezbyt lubię tego reżysera bo moim skromnym zdaniem spieprzył "Księcia półkrwi" oraz "Zakon feniksa". W sumie to z "Księciem..." to był o tyle kłopot że w nie było tam jasno określonego celu... w poprzednich częściach Harry do czegoś dążył od początku, tutaj fabuła była dość rozwlekła. Niemniej szósta, „książkowa” część Harry'ego była według mnie najlepsza. Ale mniejsza z tym.
Nie lubię filmów o wampirach...i prawie podtrzymuję to zdanie po obejrzeniu tego filmu. Prawie. Fabuła dość typowa dla tego gatunku - miasteczko, w którym wszyscy wiodą na pozór spokojne życie, nic szczególnego się nie dzieje. Wszystko się zmienia wraz z pojawieniem się ślicznej dziewczynki w sąsiedztwie - Abby. Zaprzyjaźnia się ona z Owenem - chłopcem mieszkającym drzwi obok. Oboje wyalienowani, nierozumiani przez świat, za to świetnie rozumiejący się nawzajem. On - największy introwertyk w szkole, gnębiony przez silniejszych i zarozumiałych kolegów z klasy, ona - ... wampir.
Tematykę tego filmu można przedstawić w dwóch słowach, ponieważ jest tak banalna. Jak do tej pory powstało pełno produkcji tego typu, chociażby znany i lubiany: "Step Up" itp. Tak naprawdę wszystkie są do siebie tak podobne, że trzeba być albo fanem tańca, albo po prostu lubić ten klimat, w innym przypadku film może nudzić. Nie oszukujmy się – żadnej nowości tutaj nie znajdziecie jeśli bierzemy pod uwagę fabułę. Chociaż ten może przyciągać do siebie z racji wydania 3D, które do najgorszych nie należy, a co najważniejsze potrafi jednak wciągnąć widza w całokształt.
Pamiętam jak dziś gdy to w 1997 roku zakupiłem konsolę do gier PSX od Sony wraz z dwiema grami. Jedną z nich był "Resident Evil" z gatunku survival horror, który wtedy jeszcze raczkował. W tamtym okresie gra była wielkim hitem o którym słyszał każdy miłośnik gier video. Ja natomiast ze spoconymi dłońmi i ciarkami na plecach spędzałem długie godziny po nocach nad tym fenomenalnym tytułem. Mija 5 lat i w roku 2002 powstaje pierwszy film o wciąż głodnych zombie z Racon City. W ten sposób producenci znaleźli sprawną i wydajną maszynkę do zarabiania gotówki, więc powstały później 3 kontynuacje a obecnie gościmy w kinach część czwartą tej serii.
Przygody Doriana zagościły wreszcie na ekrany polskich kin, dokładnie rok po światowej premierze. Możemy rzec tylko - trudno, przywykliśmy. Jednak czy jest nad czym rozpaczać? Jak dla mnie film mógłby mieć i poślizg trzyletni albo dziesięcioletni. Może dzięki temu miałbym szansę go ominąć, a tak to muszę z grymasem na twarzy napisać te kilka linii tekstu.
"Dorian Grey" jest ekranizacją znanej na całym świecie powieści Oscara Wilde'a. Od razu chcę nadmienić, iż książki nawet nie widziałem na oczy, nie mówiąc o czytaniu. Szczerze mówiąc jeśli miałbym czytać tyle książek co oglądam filmów, to musiałbym rzucić pracę a tego w planach nie mam.
IX legion - najlepsza jednostka militarna Rzymu jaka kiedykolwiek powstała. To wojownicy nie bojący się śmierci, oddani i posłuszni Cesarzowi. To niezwyciężeni, których bali się wszyscy. Co tak naprawdę się z nimi stało, czy faktycznie istniał IX legion, a może jego losów nie poznaliśmy do dnia dzisiejszego?
"Centurion" to film podobny do "Gladiatora", to film podobny do "300". Czyli film ciekawy, film interesujący, film przenoszący widza do czasów nam odległych.
Kolejny raz inny film, inne kino. Angielska komedia w każdym calu z ich uroczym dowcipem, tutaj niekoniecznie pure nonsensownym lub a'la Monthy Python ale z całym ich sztywniactwem, które jest tak eleganckie, z klasą, dżentelmeńskie. Historia podobno oparta na faktach, przynajmniej ten główny fakt, to istnienie tytułowego radia, które nadawało w połowie lat 60-tych 24 godziny na dobę muzykę i było pirackie, nadając ze statku pływającego wokół wybrzeży Wielkiej Brytanii.