Film o niczym. Tak właśnie pomyślałem gdy zobaczyłem napisy końcowe. Zmarnowałem czas na tym polskim filmie, który opowiada o kibicach piłkarskich jednej z drużyn grającej w klasie B.
No dobra, przyznaję się od razu, że żaden ze mnie wielki fan piłki nożnej. Oglądam zawsze mecze naszej reprezentacji i to mi w zupełności wystarcza jeśli chodzi o ten sport. Nie rozumiem z kolei ślepej miłości do lokalnych drużyn i tego całego bzika na tym punkcie. Dla mnie ta postawa jest zupełnie niepoważna i raczej kierowana dla młodzieży i dzieci niż dorosłych facetów lub kobiet.
Choć kolejny wpis kinowy miał dotyczyć całkiem zgrabnej produkcji s-f, czyli Loopera, to wczorajsze zapoznanie się z Moonrise Kingdom całkowicie zmieniło moje priorytety. Stąd też, poniższa notka – zbiór refleksji na temat produkcji, dotyczyć będzie właśnie filmu Kochankowie z Księżyca. O zgrozo! Spolszczonego tytułu nie mam zamiaru więcej w tym tekście użyć. Jest tragiczny i zastanawiam się czemu, po raz kolejny, dystrybutor zdecydował się na zupełnie nieadekwatne tłumaczenie. Przy okazji, nie zdziwię się, jeżeli przez takie właśnie posunięcie, film odpuści sobie sporo osób przekonanych, że musi to być głupia komedia romantyczna lub też bajka dla dzieci. Brawa dla polskiego dystrybutora...
Udawanie osobnika innej płci jest dość częstym tematem filmowym. Reżyserzy wykorzystują ten chwyt, by zaskoczyć widza i go rozbawić. Szeroka gama filmów o tej tematyce, na przykład Pani Doubtfire, Tootsie, Ona to on, Po prostu chłopak pokazuje jak popularny jest to motyw. Przemiana jest zawsze szczegółowo zaplanowana, by uniknąć dekonspiracji. Również na w Polsce kręcone są tego typu produkcje, na przykład Zamiana, w której główne role zagrali Grażyna Wolszczak i Piotr Gąsowski i oczywiście Złoty środek, wyreżyserowany przez Olafa Lubaszenkę.
Za dwa lata koniec świata. Przepowiednie świętych, natchnionych i uczonych. Ileż to już razy przeżywaliśmy domniemane "końce świata". Nawet liczba mnoga tego wyrażenia brzmi idiotycznie, bo ile tych końców ma być. Nową wersję zagłady ludzkości, zaprezentowaną w filmie "Przyjaciel do końca świata" przez Lorence Scafaria, możemy oglądać na ekranach kin. Podobno ta miała być zabawna i wzruszająca. Dobrze, dobrze – nie jest taka zła.
Z pierwszego szermierza Rzeczpospolitej miał być pierwszym handlarzem wódką spoza Osieka, mowa tu o roli Zbigniewa Zamachowskiego (Mariana w filmie "Przybyli ułani"), za którą przyznano mu w 2006 nagrodę za pierwszoplanową rolę męską na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Oprócz Zamachowskiego w filmie zagrali m.in. Kinga Preis (Jadźka, żona Mariana), Krystyna Feldman (Janikowa), Stefan Burczyk (ojciec Jadźki). Film wyreżyserował, znany nam z przedstawienia losów Kargula i Pawlaka, Sylwester Chęciński, autorem scenariusza jest Grzegorz Stefański. Film ukazał się w cyklu Święta Polskie 15 sierpnia 2006.
„Wróć do mnie”- produkcja z 2000 roku. Główne role zagrali: David Duchovny /”Ruby”, „ Z archiwum X”/, Minnie Driver /”Miasto nadziei”, „Upiór w operze”, „Otchłań”/,oraz Joely Richardson /”Dynastia Tudorów”, „Anonimus”/.
Znajdziemy tu zwykłą codzienność - miłość, radość, smutek, śmierć, życie. Każdy z nas wcześniej czy później przerabia te tematy. Każdy z nas kogoś traci, kogoś zyskuje.
„Witaj w domu Panie Jenkins” - komedia z 2008 roku. Jedną z głównych ról gra Martin Lawrence /”Diamentowa Afera”, „Agent XXL”,oraz Michael Clarke Duncan/ niezapomniany John Coffey z „Zielonej mili”/. Urocza komedia rodzinna z drugim dnem. Spotkanie rodzinne jest pretekstem do głębszego spojrzenia na to co w niej trzeszczy i skrzeczy. Nie ma bowiem rodzin idealnych. W każdej w jakimś momencie są tarcia, nieporozumienia.
Miłość jest jednym z najpopularniejszych tematów filmów, nie tylko amerykańskich. Fabuła komedii romantycznych jest prosta: perypetie dwojga kochanków kończące się pojednaniem z nadzieją na ślub i bajkowe „żyli długo i szczęśliwe”. "Kocha, lubi, szanuje", czyli najnowszego dzieła Johna Requy i Glenna Ficarry nie można zaliczyć do grupy przesłodzonych i przewidywalnych komedii romantycznych. Oczywiście dużo jest w tym filmie miłości. Można powiedzieć, bohaterowie nią oddychają.
Trzeba przyznać, że "Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi" to tytuł, który łatwo nie wpada w ucho. Nawet po zapoznaniu się z filmem muszę się zastanowić nad jego pełną nazwą. Jednak w filmie panuje ogólnie angielski humor, ponieważ powstał on w Wielkiej Brytanii, więc złożoność tytułu nie dziwi. Angielski humor zawsze wyróżniał się z pośród tłumu.
Ostatnio miałem okazję obejrzeć debiut reżyserski Cezarego Pazury zatytułowany „Weekend”. Niestety nie wspominam tego doświadczenia dobrze. Idąc za ciosem chciałem jednak dać szansę kolejnej polskiej produkcji i wierzyłem, że tym razem się nie rozczaruję. Mój wybór padł na film Andrzeja Saramanowicza, „Jak się pozbyć cellulitu”.
Mówi się: do trzech razy sztuka i byłem bardzo ciekaw, czy faktycznie tak jest. Tyczy się to moich ostatnio zrecenzowanych filmów z rodzimej fabryki. Po dwóch niewypałach noszących tytuły „Weekend” i „Jak się pozbyć cellulitu”, ciężko było mi się skusić na kolejną polską produkcję. Jednak każdemu należy dać szansę, a jej wykorzystanie to całkowicie innym temat.
„Fisher King” powstał w 1991 roku. Ma już dwadzieścia lat! Mimo upływu czasu obraz jest świeżutki. Zachował wszystkie zapachy: od uczuć po kulinaria- choćby w uroczej scenie w chińskiej knajpce:) Reżyserem jest podziwiany przeze mnie wzdłuż, wszerz i wspak Terry Gilliam.
Film jest arcydziełem. To zdanie nie tylko moje ale i wielu innych. W głównych rolach obsadzono Robin'a Williams'a - numer jeden na mojej prywatnej liście aktorów. Przybliżać szczegółowo sylwetki nie trzeba. Wystarczy wspomnieć brawurową rolę w „Stowarzyszenie umarłych poetów”, czy „Hook”; oraz Jeffa'a Bridges'a - filmowego Jacka. W swym dorobku ma wiele ról, między innymi: „K-Pax”, „Drzwi w podłodze”, „Człowiek który gapił się na kozy”.
Pomimo, że Święta Wielkanocne obchodziliśmy kilka miesięcy temu, a do kolejnych jeszcze sporo czasu, dzięki dystrybutorowi Tim Film Studio, możemy chociaż na chwilę poczuć klimat tych dni. Żółte kurczaki, malowane jajeczka no i oczywiście zając wielkanocny powracają do nas w filmie z kategorii kina familijnego, pt. „HOP”.
Każdorazowo, kiedy zbliżają się Święta Bożonarodzeniowe na kinowych ekranach gości film, który swoją tematyką nawiązuje do tego okresu. Wielkanoc, które jest najstarszym i najważniejszym świętem w wierze chrześcijańskiej, przez producentów filmowych zawsze było omijane szerokim łukiem. A szkoda, bo jest to idealny temat do opowiedzenia ciepłej, życiowej i rodzinnej historii, która pomimo formy lekkiej, łatwiej i przyjemnej, niesie pozytywne przesłanie.
Są takie miejsca na ziemi, gdzie poranny śpiew ptaków niesie się kilometrami. Gdzie zwierzęta na śniadanie spijają poranną rosę z egzotycznych roślin. Miejsca, gdzie fauna i flora stanowią oszałamiającą feerię barw. Panuje tam zrozumienie, przygoda i wolność.
W takim właśnie miejscu urodził się Blu - główny bohater filmu "Rio" - piękna niebieska papuga.
Niestety jego beztroskie dzieciństwo w urokliwej dżungli zostaje przerwane. Handlarze zwierząt wywożą go do Stanów Zjednoczonych. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności papuga trafia do rąk Lindy. Dziewczyna udomawia egzotycznego ptaka. Stają się nierozłączni, świetnie się rozumieją, są przyjaciółmi. Blu jest bardzo mądrą papugą, która świetnie sobie radzi w świecie ludzi. Potrafi pić przez słomkę, samodzielnie otwiera i zamyka swoją klatkę itp.
Oglądając pierwszą część uśmiałam się do łez i umierałam z ciekawości jak ten film się skończy, śmiało mogę powiedzieć, że była to najlepsza komedia roku i jedna z lepszych jakie widziałam kiedykolwiek. Gdy dowiedziałam się, że kręcą Hangover Part II z niecierpliwością czekałam na premierę. Niestety, początek bardzo mnie rozczarował, był dokładną kopią części pierwszej, więc bardzo zawiedziona wyłączyłam film po 20 minutach. Tydzień później włączyłam go ponownie, głównie z nudów i obejrzałam do końca. I w sumie nie było tak bardzo źle…
Poszłam do kina oczywiście ze względu na pingwiny, ponieważ je uwielbiam i gdyby było to możliwe, to posiadałabym ich całe mnóstwo. O filmie wiedziałam jedynie, że będzie to jakaś komedia, no i „pingwiny” były w tytule. I był to naprawdę zabawny film.
Ale od początku. Tytułowy bohater to karierowicz, który odstawił na dalszy plan rodzinę i uczucia. Żona odeszła, dzieci nie chcą spędzać z nim czasu. Wszystko się zmienia, kiedy zastaje pod drzwiami bardzo nietypową przesyłkę. Otóż otrzymał od swojego ojca, podróżnika, z którym dawno nie miał już kontaktu, pod opiekę... pingwina. W wyniku szeregu nieporozumień zamiast odesłać go z powrotem, to otrzymał jeszcze kolejnych kilka pingwinów. Pingwiny uratowały mu życie.
W niedzielę (17.07.2011) telewizja TVN wyemitowała komedię Juliusza Machulskiego pt. „Seksmisja”.
Ta - moim zdaniem - najlepsza komedia Machulskiego - to przewrotna historia Maksa i Alberta (granych przez rewelacyjnych Jerzego Stuhra i Olgierda Łukaszewicza), którzy poddają się eksperymentowi - hibernacji, a potem budzą się w świecie bez mężczyzn. Jako jedyni przedstawiciele męskiej rasy mają duże kłopoty z dostosowaniem się do nowej sytuacji. Mają nadzieję, że uda im się przywrócić poprzedni stan rzeczy, czyli taki jak w 1991 roku, kiedy to zostali zahibernowani. Nie jest to jednak takie proste. Wywołują spore zamieszanie.
Nie przyszła góra do Mahometa, Mahomet przyszedł do góry. Emir Kusturica zawitał wczoraj do filmowej Łodzi. Aż wstyd się przyznać, nie widziałem jednak wcześniej żadnego z jego filmów. Na konferencji i spotkaniu studentów z reżyserem jednak się pojawiłem, wychodząc z niej, wiedziałem już, że jeszcze dzisiaj muszę zapoznać się z jego filmami. W drodze losowania między czterema najbardziej znanymi dziełami – Undergroundem, Czarnym kotem, białym kotem, Arizona Dream i Czasem Cyganów padło na pozycję numer dwa.
Film zrealizowano w 2004 roku. Kilka dni temu został wyświetlony w telewizji. Pomimo upływu lat nie traci na swej wyrazistości przedstawionych postaci. Na ważności poruszanych spraw. Jest głęboką analizą rodziny.
Obraz łączy w sobie elementy dramatyczne i komiczne. Umieściłabym film w nurcie obyczajowym. Dlaczego? Temat filmu dotyczy naszej codzienności. Zmagania się z różnymi wyzwaniami przed którymi stawia nas życie. Nierzadko są to momenty dramatyczne, przepełnione wielkim ładunkiem emocjonalnym. Decyzje jakie zostaną podjęte zaważą na naszym życiu oraz życiu nam bliskich. W pierwszej chwili trudno objąć logiką lawinę zdarzeń. Wydaje się iż jest to koniec świata. I dalej nic, i dalej pustka. Lub rzucamy się w wir pracy, odgradzając się od zdarzenia- może czas się cofnie? Może znów będzie po staremu? Może ona wróci? Może praca znieczuli- tak mocno, do końca- i stale będziemy zagłuszać powstałą pustkę? Nagłą utratę?
Nie mam zielonego pojęcia jak zacząć tą recenzję, w końcu "Wszystko w porządku" to strasznie pokręcony film. Nie, nie jest to kino ani trudne do zrozumienia, ani jakoś specjalnie ambitne. Ale ma w sobie taką pozytywną energię. Momentami płaczemy, a chwilami nie możemy powstrzymać się od śmiechu. Nie wiem czemu ale oglądając ten film, miałem wrażenie że przed oczami na ekranie widzę film pt. „Stosunki międzymiastowe” (Nanette Burstien) lecz w nieco ulepszonej wersji. Tematyka trochę inna, ale także mamy te wszelkie łóżkowe wstawki. Między bohaterami już niby skończone, ale w następnej scenie, znów widzimy ich razem w łóżku.
W końcu doczekałem się ciekawie zapowiadającego się filmu, którego reżyserem jest Edward Zwick. Biorąc pod uwagę, że spod jego rąk wyszedł „Ostatni Samuraj” czy „Krwawy Diament” można było oczekiwać całkiem dobrej produkcji. Charakter filmu może i jest inny ale Zwick udowodnił, że na pokazywaniu uczuć i relacji międzyludzkich w filmach to on się dobrze zna.
Czy kojarzycie film belgijsko-holendersko-niemiecki nakręcony w 1997 roku, pod tytułem "Pukając do nieba bram" ("Knockin' On Heaven's Door")? Film na którym zwyczajnie i bez żadnej hańby można się rozpłakać, oglądając ten dramatyczny koniec przy akompaniamencie piosenki w wykonaniu Boba Dylana – "Knockin on heavens door"? Kojarzycie może te świetnie zagrane role, w które wcielili się przebojowy Til Schweiger oraz ciamajdowaty Jan Josef Liefers? Jeżeli wiecie o czym mówię, to na pewno przyznacie mi rację, że produkcja ta zasługuje na miano filmu bardzo dobrego, a dla mnie nawet fenomenalnego i moralizatorskiego.
„Poznaj naszą rodzinkę” to już trzecia odsłona perypetii rodzin Focker’ów i Byrnes’ów. Jack Byrnes po raz kolejny stanie przed szansą rozbicia małżeństwa jego ukochanej córeczki Pam z nieco niefrasobliwym pielęgniarzem Gregiem. Były agent CIA stanie na głowie oraz poruszy niebo i ziemię by tylko rozdzielić kochającą się parę, ponieważ uważa, że jego córka zasługuje na kogoś lepszego na przykład na jej byłego chłopaka Kevina, który w przeciwieństwie do Grega zarabia duże pieniądze i robi wielką karierę.
Cezary Pazura po raz pierwszy po drugiej stronie kamery. Przed premierą wielki szum a iskry z tego medialnego ogniska wyskakiwały prawie z każdej telewizji. Sam reżyser przekonuje z pewną dozą kokieterii :”Nie spodziewajcie się cudu, to po prostu jest dobre kino”. Kierując się sprawnie zmontowanymi zwiastunami w których słyszymy ,że to nie „Matrix”, że to nie „Pulp Fiction”, to jest„Weekend” ostatecznie powiedziałem sobie tak, chce to zobaczyć. I co?
"Jestem Steave – O… fuck!" Tak moi mili. Świry powracają. Jestem ich ogromnym fanem i nie mogłem przegapić okazji oglądnięcia ich… jak to mówi Knoxvielle w całkiem nowym wymiarze. A zatem zaczynamy.
Jackass to nic innego jak ból, śmiech, ból, śmiech i tak w kółko. Do tego masa podłych zagrań i prześmiewczego humoru, a wszystko w nowatorskiej technologii 3D. Johnny Knoxville, Dave England Bam Margera, Chris Pontius i Steve-O powracają. Skrajne emocje jakim możemy doświadczyć oglądając ten film to… obrzydzenie, napady epilepsji i odruchy wymiotne. Nic poza tym. Ale osoby o mało wysublimowanym poczuciu humoru znajdą w tym szaleństwie złoty środek.
Wybierając ten film nie wiedziałem, czego się po nim spodziewać. Po zapoznaniu się z plakatem reklamującym kinową adaptację książki Jeffa Kinney’a o tym samym tytule miałem przeczucie, że film nie trafi w moje gusta i jest raczej przeznaczony dla rodziców chcących miło spędzić czas w towarzystwie swoich „cwaniaczków”. Jak się później okazało intuicja mnie nie zawiodła.
Greg Heffley wraz ze swoim przyjacielem Rowley’em trafia do gimnazjum. Całkiem nowy świat budzi w nim wolę walki, chłopak chce zapisać się złotymi literami w szkolnym roczniku. Szybko jednak dostrzega, że w nowym otoczeniu rządzą silniejsi i dojrzalsi rówieśnicy. Pełen determinacji nie zamierza stać w cieniu i wszelkimi sposobami walczy o sławę.
Dziwię się sama sobie z racji tego, że ten film pojawił się w moim repertuarze. Podziękowania tutaj kieruję znajomym, którym udało się mnie zaciągnąć do kina. Praktycznie znalazłam się na nim totalnie przypadkowo, nawet nie do końca wiedząc o czym jest produkcja. A jak niektórzy już wiedzą jestem przeciwniczką polskich komedii. Fabuła – obraz kiboli polskich, dość nietypowa, bo nie spotkałam się nigdy z czymś podobnym, jest jakby to ująć jednym słowem – przewidywalna. Film toczy się wokół jednego tematu, moim zdaniem pokazując go z trochę innej perspektywy. A to dlaczego?
Film ten wywołał we mnie fale różnych refleksji i jeszcze przez parę dni po obejrzeniu go, kiedy tylko miałam chwilę na zatopienie się w swoich własnych myślach, myślałam właśnie o "La vita e bella". Pierwsza, którą podzielę się z Wami brzmi: TO DZIEŁO TRZEBA ZOBACZYĆ.
„Ta historia jest prosta ale trudna do opowiedzenia” usłyszymy na początku filmu. Według mnie jest zupełnie odwrotnie. To trudna historia, opowiadająca dramat holokaustu, który dotknął pewną włoską rodzinę, opowiedziana w prosty i chwytający za serce sposób.
Pewnego razu z nudów obejrzałam kilka bajek, które aktualnie są dla dzieciaków wyświetlane w telewizji. Byłam zdziwiona i trochę zdezorientowana po zapoznaniu się z poziomem i sensem tych bajek. Później zebrało mi się na wspomnienia...jakie to były bajki kiedy ja byłam mała i jakie były one interesujące i pouczające. Ja osobiście byłam fanką bajek "lecących" na Polonii 1, a głownie takich tytułów jak "Yattaman", "Czarodziejki z księżyca", czy "Generał Daimos". Dla mnie te animacje były super. Zawsze zaskakujące z pozytywnym zakończeniem. Teraz oglądam sławne "Teletubisie" i nie wiem o co w tej bajce tak naprawdę chodzi.
Kolejny polski film, który można by uznać dobrze się zapowiadał. Produkcja Macieja Wojtyszki, która weszła niedawno do kin pozostawia jednak wiele do życzenia.
Dwójka braci po śmierci ojca dowiaduje się, iż cały majątek jaki został im zapisany to stara stodoła wraz z jej zawartością (stary samochód oraz kilka rzeźb). Z racji ich problemów finansowych wpadają na pomysł, by sprzedać auto. Po drodze dowiadują się, że auto mogło należeć do ojca świętego Jana Pawła II. I właśnie w tym momencie cała akcja nabiera rozpędu, kończąc się w bardzo zaskakujący sposób.