Rzadko zdarza mi się oglądać filmy z gatunku science-fiction. Jeśli jednak zdecyduję się już jakiś zobaczyć musi to być prawdziwa perełka gatunku. I taki właśnie jest film Luca Bessona „Piąty element”, który można nazwać już filmem kultowym.
Czy potrafimy z łatwością okazywać emocje? Czy potrafimy komunikować się niewerbalnie? Czy potrafimy oddać całych siebie dla dobra innych? Czy potrafimy… Takie i wiele innych pytań zrodziło się w mojej głowie po obejrzeniu filmu Wima Wendersa "Pina". Choć określenie, czyj jest to film – nie będzie łatwą sztuką.
"Lincz na Lynchu..." Po ostatniej hossie kinowej, którą przyszło mi zaliczyć, czyli powtórnym po przeczytaniu książki obejrzeniu Into the Wild, a także rewelacyjnych Nietykalnych i niewiele tylko gorszym Wstydzie, przyszła kolej na bessę. Zaczęło się od Tras el cristal, które wywarło na mnie bardzo mieszane uczucia a skończyło wczoraj na filmie, po którym spodziewałem się dużo więcej. Mowa o Inland Empire Davida Lyncha, reżysera, który wielokrotnie pozytywnie mnie zaskakiwał swoimi dziełami. Tym razem jednak, po prawie trzech godzinach spędzonych przed ekranem, niewiele będę mógł napisać w obronie dzieła.
Jak powinien wyglądać płatny zabójca? To trudne pytanie. Na pewno powinien wzbudzać strach być twardy i nieposkromiony. Nie powinien na pewno wyglądać jak główny bohater kultowego już filmu Luca Besson „Leon Zawodowiec” z 1994 roku.
„Kapitan Corelli” piękny melodramat wojenny z 2001 roku, którego tematem przewodnim jest miłość. Akcja filmu rozgrywa się w malowniczej Grecji, a dokładniej na jednej z przecudnych wysp- okraszonych zielenią we wszelkich jej odcieniach, otoczonych wodą krystalicznie czystą, błękitną, modrą i Bóg raczy wiedzieć w jakim jeszcze odcieniu mieniącą się w promieniach słońca. Wielkim atutem filmu jest przedstawienie generacji młodych- z ich marzeniami, pragnieniami, emocjami; jak i pokolenia ich rodziców- zdania przez nich wypowiadane są głęboko mądre mądrością bagażu lat doświadczeń.
„Zapiski z Toskanii”, to świeża produkcja. Polski tytuł nie jest wiernym tłumaczeniem. W oryginalnym przekładzie tytuł brzmiałby „Zgodnie z oryginałem”. Główne role zagrali: Juliette Binoche /zagrała między innymi w cudownej ekranizacji „Wichrowych wzgórz” w której to partnerował jej równie doskonały Ralph Fiennes/, oraz William Shimell /wydaje się iż dopiero zaczyna przygodę z aktorstwem/.
Jeden z najbardziej kontrowersyjnych filmów ubiegłego wieku. Film, którego przeciwnicy wywoływali protesty na całym świecie. W wielu krajach był zakazany przez wiele lat. I choć od jego premiery minęło już 40 lat obraz ten nadal potrafi szokować. O jaki film chodzi? Oczywiście o najbardziej znane dzieło Bernardo Bertolucciego „Ostatnie tango w Paryżu”.
Film dokumentalny z roku na rok cieszy się coraz większą popularnością. Kiedyś ta forma przekazu była domeną programów telewizyjnych, jednak z czasem pojawiła się wśród repertuarów kinowych. Słynna trylogia przyrodnicza – „Mikrokosmos”, „Makrokosmos” i „Genesis” – przyciągnęła rzesze ludzi, którzy na wielkim ekranie mogli podziwiać cuda świata dotychczas przez nich nie znanego. Niedawno mieliśmy okazję obejrzeć dokument rodzimej produkcji „Beats of freedom – Zew wolności”, opowiadający historię muzyki rockowej w Polsce. Pełne sale kinowe dają nadzieję, że film dokumentalny chociaż w niewielkim stopniu stanie się konkurencją, a na pewno alternatywą, dla populistycznego kina.
Nie przyszła góra do Mahometa, Mahomet przyszedł do góry. Emir Kusturica zawitał wczoraj do filmowej Łodzi. Aż wstyd się przyznać, nie widziałem jednak wcześniej żadnego z jego filmów. Na konferencji i spotkaniu studentów z reżyserem jednak się pojawiłem, wychodząc z niej, wiedziałem już, że jeszcze dzisiaj muszę zapoznać się z jego filmami. W drodze losowania między czterema najbardziej znanymi dziełami – Undergroundem, Czarnym kotem, białym kotem, Arizona Dream i Czasem Cyganów padło na pozycję numer dwa.
„Aurora” - film reż. Cristi Puiu z 2010 roku. Film trwa trzy godziny. Jest linearnym zapisem jednego czy dwóch dni z życia czterdziestodwuletniego człowieka. Nie wiemy o nim nic. Nie ma żadnego zabiegu wprowadzającego nas w wydarzenia. Nie ma na początku retrospekcji która wraz z dalszym biegiem akcji pozwoli w lot zrozumieć intencje twórcy. Nie ma praktycznie muzyki, która stopniowałaby napięcie i wskazywała iż za chwilę coś się wydarzy. Nie ma w końcu bogatej warstwy słownej, która jest ważną częścią obrazu. Swym tempem film kojarzy mi się z „Między słowami”Sofii Coppoli. W jej filmie dialogi głównych bohaterów wprowadzają nas w kino filozoficzne. Kino słowa.
Film magiczny/tragiczny = interesujący. Film ten był wyświetlany w trakcie X edycji festiwalu Era Nowe Horyzonty. Moją uwagę przyciągnął w pierwszej kolejności niebanalny tytuł. Krótki opis filmu, oraz zdjęcia zamieszczone na stronie festiwalu upewniły mnie w przekonaniu iż będzie interesujący.
Sam film jest stworzony poprzez odwołania do kilku dzieł. Cytując za Jakubem Mikurdą ze strony internetowej Nowych Horyzontów: „Film miał być pierwotnie adaptacją powieści Adolfa Bioy Casaresa Wynalazek Morela. Nie uzyskawszy praw do ekranizacji, Quayowie skomponowali scenariusz w oparciu o m.in. Locus Solus Raymonda Roussela, Tajemnicę zamku Karpaty Juliusza Verne’a i Przyszłą Ewę Auguste’a Villiers de L’Isle-Adama. Demoniczny doktor Droz (noszący nazwisko XVIII-wiecznego zegarmistrza i konstruktora ludzkich automatów, Pierre’a Jaquet-Droza) porywa śpiewaczkę operową Malvinę.”
"Turysta" to film wyczekiwany przez niektórych ze względu na samego Deppa, który na brak popularności narzekać na pewno nie może. Jednak nie tylko Johnny zdobi ten tytuł bo jest ktoś jeszcze bardziej atrakcyjniejszy od niego, a mianowicie Angelina Jolie, która znacznie schudła, a moim zdaniem nie musiała. Bo niby po co? Oczywiście nadal jest piękną kobietą, ale jako taki chudzielec to nie w moim typie;) No i to właśnie nasza główna para tej produkcji, tytułowy turysta to oczywiście Depp a Jolie to...to nie turysta, tylko ta druga.
To co zaserwował nam Jaco Van Dormael to istny majstersztyk współczesnego kino. Jeszcze do niedawna sądziłem, że "Incepcja" jest najbardziej poplątanym i zakręconym filmem w historii kina. Jednakże ten rok trzykrotnie nas pod tym względem zaskoczył. W marcu na początku roku było coś w rodzaju przystawki noszące tytuł Wyspa tajemnic, to co zaserwował nam wtedy Scorsese było fenomenalnym zagraniem i przy okazji tego właśnie filmu znów mogliśmy ujrzeć znakomitego DiCaprio. W upalne lato do kin weszło coś czego nikt się nie spodziewał. Była to "Incepcja" Christophera Nolana który tak tym filmem zamieszał nam w umysłach że wątpię aby ktoś do dziś bezbłędnie zrozumiał ten film. Lecz to była tylko rozgrzewka. Zwieńczeniem tego znakomitego pod względem ilości tak świetnych produkcji roku był "Mr. Nobody"!
Pogrzebany – jest to kino bardzo ambitne. Którego jest ostatnimi czasy coraz więcej. Kto by się spodziewał że w czasach dźwięku przestrzennego, filmów w Full HD, 3D i efektów specjalnych, będzie zapotrzebowanie intelektualne na tak ambitne filmy, bynajmniej nie dla mass.
To nie jest film dla ludzi z klaustrofobią. Kurcze, kiedy w ostatniej chwili kupiłem bilet na ten film myślałem że będzie to coś w stylu piły. Nie oczekiwałem po tym filmie zbyt wiele. Myślałem że akcja będzie przeplatana pewnego rodzaju suspensami lub chociaż jakimiś przerywnikami z życia bohatera. Nic z tych rzeczy.
Obsesja, namiętność, pożądanie – słowa klucze do najnowszego filmu Atoma Egoyana pt.„Chloe”. Słowa na których opiera się większość dramatów światowego kina. Słowa bez których zazdrość i zdrada byłyby tylko pustymi wyrazami. I w końcu słowa których podwyższona temperatura może doprowadzić do rozkładu wszystkiego co znajduje się w ich zasięgu. W tym wypadku na celowniku tych pojęć znaleźli się Catherine (Julianne Moore),David (Liam Neeson) oraz tytułowa Chloe (Amanda Seyfried).
Kino francuskie. Dla odmiany. Obejrzałem ten film bez większego przekonania, recenzje na Filmwebie mówiły o filmie dobrym, polecanym więc czemu nie. Spojrzałem na głównego aktora. Hm...nie znam zbyt dobrze kina francuskiego choć wychowałem się na komediach z de Fuinesem lub filmach gangsterskich z Belmondo i Delonem, ale znam nieźle wybitniejszych aktorów ich kina i takim zdecydowanie jest Daniel Auteil. Zaryzykuję stwierdzenie, że tak jak w 90% filmów gra Depardieu, nawet choćby w epizodzie, tak podobnie przemyka przez ekrany i listy płac francuskich produkcji Auteil, aktor charakterystyczny i zdecydowanie wybitny.
Kolejny raz inny film, inne kino. Angielska komedia w każdym calu z ich uroczym dowcipem, tutaj niekoniecznie pure nonsensownym lub a'la Monthy Python ale z całym ich sztywniactwem, które jest tak eleganckie, z klasą, dżentelmeńskie. Historia podobno oparta na faktach, przynajmniej ten główny fakt, to istnienie tytułowego radia, które nadawało w połowie lat 60-tych 24 godziny na dobę muzykę i było pirackie, nadając ze statku pływającego wokół wybrzeży Wielkiej Brytanii.
Rzadko możemy zobaczyć coś w kinie co zostanie w naszej świadomości przez dłuższą chwilę. Rzadko możemy zobaczyć film, który zmusi nas do myśleniem co posiadamy i w jakiej sytuacji obecnie się znajdujemy. Arcydziełem, bo tak mogę nazwać ten film był "Cela 211", który to miałam zaszczyt oglądać. Nie jest to film łatwy i przyjemny w odbiorze. Jest to film agresywny, wulgarny, jest to film, który nie pokazuje kolorowego życia przepełnionego samymi przyjemnościami. Jest to kawał dobrego mocnego i przejmującego kina.
Po obejrzeniu 10 minut filmu miałem wielką nadzieję, że dostałem w swoje łapska dzieło z gatunku cyniczno-ironiczno-prześmiewczego, które z wielką radością oglądnę w przyszłości jeszcze wiele razy. Tak właśnie reaguję na tego typu filmy, wracam do nich wielokrotnie, aby nic mi nie umknęło. "Co nas kręci, co nas podnieca" Woodyego Allena zapowiadał się znakomicie, niczym hamburger z McDonald's na billbordach. Ale niestety z biegiem czasu, ten wysoki, otwierający scenariusz poziom opada i opada, aż w pewnym momencie nawet nuży. Szkoda.
Amerykanie. Naród bohaterów. Potrafią negocjować z UFO, wiedzą jak zniszczyć wampiry, mają najlepszą broń, najlepszych naukowców...wszystko mają najlepsze. Taki obraz Amerykanów kreują filmy produkowane w Hollywood. Mimo takiego zachwytu nad potencjałem narodu amerykańskiego, powstał film, który pokazuje, iż nie wszystko co robią Amerykanie jest słuszne i najlepsze.
Akcja filmu rozgrywa się w Bagdadzie w 2003 roku. Roy Miller (w tej roli przystojny Matt Damon;)), oficer amerykańskiej armii wykonuje zadanie, którego celem jest odnalezienie broni masowego rażenia.
John Travolta niezmiennie kojarzy mi się z roztańczonym aktorem. Przed
oczami stają mi sceny z "Gorączki sobotniej nocy" czy "Greese". Nie sposób również nie wspomnieć o słynnej już scenie z Umą Thurman w
"Pulp fiction", gdzie duet aktorów tańczy twista. W ostatnich latach zapomniałam jednak o tym aktorze. Nie miałam okazji widzieć jego nowych kreacji. Johna Travoltę ponownie odkryłam w nieco innym wcieleniu, w filmie "Pozdrowienia z Paryża" (From Paris With Love).
„Taxi”, „Leon Zawodowiec” czy „Piąty Element” to filmy, które każdy widział, a jak nie to na pewno o nich słyszał. Dzięki ich twórcy, Lucowi Bessonowi kino europejskie, a w szczególności francuskie, dorównało poziomowi tego zza wielkiego oceanu, a często je przewyższa. Tematyka filmów Bessona jest różnorodna, przez co nie są one monotematyczne i zadziwiają swoją oryginalnością. Możemy obejrzeć dramaty, komedie, sensacje, a także familijne produkcje.
Kiedy na początku lat 90-tych zetknąłem się z „Przygodami Barona Munchausena” to przypominam sobie z jaką niezwykłością zostałem przeniesiony w abstrakcyjny świat Terry’go Gilliama. Ten charakterystyczny rodzaj wizji okraszony dozą magii natychmiast poszerzyłem o wyrazisty obraz jakim jest "Brazil" a potem "Fisher King". Być może Gilliam jest bardziej znany szerokiej publiczności jako ten który przeniósł na duży ekran część szalonych pomysłów grupy Monthy Pytona, ale to właśnie wyżej wymienione pozycje są jakby wizytówką jego twórczości. Oglądając najnowszą propozycję reżysera „Parnassus” widzimy wyraźnie kontynuację szalonych, wizjonerskich scen.
"Ricky" to najnowsza produkcja Francoisa Ozon twórcy takich obrazów jak "Basen" czy "8 kobiet". Prowokacja to główna broń tego francuskiego reżysera więc nie zabrakło jej i w tym filmie.
Od pierwszych minut widz zapoznaje się z dramatyczną opowieścią młodej matki która przyszła prosić o pomoc do ośrodka socjalno-opiekuńczego. Kobieta sugeruje chęć oddania jednego z jej dzieci do rodziny zastępczej gdyż nie jest w stanie poradzić sobie w ich opiece.
Dalej to już retrospekcja pozwalająca zrozumieć okoliczności tej sytuacji. Samotna matka wychowująca kilkuletnią córkę zakochuje się w mężczyźnie z pracy , buduje z nim związek z którego rodzi się syn imieniem Ricky.
O rany, jak ja kocham filmy, które tak pozytywnie potrafią mnie zaskoczyć! Siada człowiek w fotelu, godzi się na to, że ten czas może być tak stracony jak ostatni kupon w Lotto, ale co tam? Przecież robimy to zazwyczaj w wolnym czasie, więc cóż mamy do stracenia?
"Radio na fali" czy też jak kto woli "Boat That Rocked" to poplątanie komedii, dramatu oraz filmu muzycznego. Ba, i to jak muzycznego! Chciałoby się wykrzyczeć "Rock 'N Roll Baby!", ale będę łaskawy o tej porze dla swoich sąsiadów, których średnia wieku wynosi tyle, ile sekund jest w minucie.
Ostatnimi czasy zauważyłem, iż obecnie scena filmów grozy przechodzi poważny kryzys. Nie jest to kryzys spowodowany wypuszczaniem małej ilości filmów wymienionego wyżej gatunku. Wręcz przeciwnie, wychodzi ich dość sporo. Szkopuł tkwi w ich jakości. Zapewne koneserzy tego kina zauważyli, że jeśli chcą naprawdę poczuć dreszczyk na plecach muszą wracać do pozycji sprzed kilku lub nawet kilkunastu lat. Obecnie tym filmom brakuje przede wszystkim dobrej, mrocznej, przytłaczającej widza fabuły i klimatu. W poszukiwaniu strachu i adrenaliny wyruszyłem w internetową podróż poszukując czegoś godnego uwagi i naprawdę dobrego.
Agnes Jaoui i Jean-Pierre Bacri są nieodłączną parą w życiu prywatnym i w filmowej sztuce. To francuskie małżeństwo reżyseruje i pisze scenariusze do filmów, w których gra i zazwyczaj są to pierwszoplanowe role. Tak było w przypadku „Gustów i guścików” z 2000 roku, które zostały uhonorowane francuskim Cezarem. Bacri występował u boku takich aktorów jak Gerard Depardieu i Monica Bellucci, w fabularnych adaptacjach przygód słynnych Galów: Asterixa i Obelixa. Na swoim koncie ma również główną rolę w obrazie genialnego Luca Bessona, „Angel-A”.
Po pierwsze Mickey Rourke, po drugie Mickey Rourke, a po trzecie Guns N' Roses. I tak właśnie zapamiętałem film "Zapaśnik" w reżyserii Darrena Aronofskyego. W polskich kinach, film będzie wyświetlany 20 marca i nie wiedzieć czemu, "The Wrestler" miał mały poślizg w porównaniu do USA, bo aż ponad pół roku. Takie opóźnienia są jak najbardziej jasne przy tanich produkcjach, filmach klasy B, ale dlaczego przy tytule, który dostał Złotego Lwa na festiwalu filmowym w Wenecji za najlepszy film?
A co do tanich filmów, to szczerze powiedziawszy, to pojęcie nie jest całkiem obce "Zapaśnikowi".
Przydzielając gatunek filmowy do "Transportera 3" zastanawiałem się pomiędzy filmem akcji, a filmem science-fiction. Ostatecznie obstałem przy tym pierwszym, ale nie była to decyzja prosta. Tak, najnowsza część przygód Franka Martina(Jason Statham) balansuje pomiędzy realizmem, a totalną fikcją. O ile na poprzednie części przymykaliśmy oko, to obecne wyczyny Franka, przebijają takie filmy jak seria Bonda, czy trylogia "Mission Impossible". Należy tylko dodać, że to wcale nie wychodzi temu filmowi na dobre.
Scenariusz jest jak zawsze ten sam, więc nie będę się tutaj rozwodził. Nasz tytułowy transporter, otrzymuje przesyłkę i musi ją przewieźć w ekstremalnych warunkach z punktu A do punktu B.
Francusko - kanadyjski mini serial nastawiony głównie na akcję. Tak można określić "XIII: The Conspiracy", tytuł, który ma swoje korzenie w komiksie. Twórcy uraczyli nas dwoma częściami , które mają po 120 minut, więc jeśli ktoś ma zamiar obejrzeć je za jednym razem, proponuję zaopatrzyć się w talerz kanapek i coś do popicia.