Reklama dźwignią handlu. Nabrałem się i ja. Wczoraj, z liczną grupą znajomych wpadłem do Cinema City na nowego Bonda – mowa oczywiście o Skyfallu. Godzina 20.30, sala pęka w szwach. Dawno nie widziałem tylu ludzi w kinie, ale nie ma się co się dziwić. Wyśmienity zwiastun, świetna piosenka Adele promująca tytuł i dobra obsada aktorska robią swoje. Producent zapewnia, że przez ponad 2 godziny nie przyjdzie się nam nudzić. Kuszą również wysokie noty na Filmwebie i jeszcze wyższe na IMDB. Dlatego też, choć fanem serii o najbardziej znanym agencie brytyjskiego wywiadu nie jestem, tym razem postanowiłem obejrzeć dzieło na wielkim ekranie.
Pierwsze minuty filmu zwiastować mogłyby, że produkcja napakowana będzie akcją po same brzegi. Początek jest bowiem iście hollywoodzki; aż do przesady, zaczyna to trącać nierzeczywistym i przesadnym kiczem, z bondowskim „ta da da dam” w tle oczywiście. Przy czym w 15 minut Bond zdąży oberwać dwie kulki, jedną z Glocka 21 podczas obsługi koparki, drugą z karabinku snajperskiego chwilkę później (friendly fire), by następnie spaść z jakiś 100 metrów z jadącego pociągu do wody, popłynąć z nurtem rzeki, jebn.. z wodospadu w przepaść i obudzić się na karaibskich plażach celem bzykania panienek w tipi i chlania whisky... Praktycznie połowa scen znanych z zapowiedzi filmu, przewinie się w ciągu pierwszych minut... Później zaś film się rozlezie jak zestarzały agent, który nie potrafi jebn.. w tarczę z odległości 20 metrów, choć mi i moim znajomym bez przeszkolenia udaje się to po pijaku z odległości 30 metrów i to z rozstrzałem na 10 centymetrów zaledwie...
Ale do rzeczy. Daniel Craig zagrał poprawnie i na tym temat jego gry aktorskiej można by zamknąć. Grzechem będzie jednak nie wspomnieć o komicznym bieganiu w stylu skipu A na w-fie w gimnazjum, w pełnym, zapiętym po szyję garniturze oczywiście i krawatem na plecach (ta da da dam). Powiedzmy sobie szczerze, Craig jakoś nie pasuje mi do roli Jamesa Bonda, choć oczywiście popija martini, błyszczy zegarkiem i jeździ czym się da. Nie ma zaś zbyt wielu fajnych gadżetów, ot pistolet świecący w ciemnościach trzema diodami, tak dla pewności, żeby tajnego agenta łatwiej było dojrzeć.
Bardzo dobrze (po raz kolejny zresztą) zagrała Judi Dench, obrazująca postać M. Gra z oddaniem i potrafi przekonać widza do swojej roli. Nie można się również doczepić do Naomie Harris i Berenice Marlohe, które wcieliły się w kobiety Bonda. Szczególnie Marlohe robi wrażenie, głównie swą fenomenalną urodą. Jest subtelna, piękna i w 200% kobieca.
Ralph Fiennes także nie pozostawia wiele do życzenia, szkoda tylko, że jego postać zeszła w filmie na dalszy plan. Pierwsze skrzypce gra zaś Javier Bardem. Kto ceni jego grę aktorską z „To nie jest kraj dla starych ludzi”, ten oglądając Skyfalla poczuje się jak u siebie w domu. Bardem jest bowiem rewelacyjny. Gra przekonująco, przykuwa uwagę i zapada w pamięć, szczególnie w scenach rozmowy z Bondem w opuszczonym mieście na wyspie. Niewątpliwie powinien być głównym bohaterem większości filmów o psychopatach (poproszę remake American Psycho z Javierem zamiast Bale’a).
Podsumowując, obsada nie jest zła. Nie są złe również efekty specjalnie. Mimo wszystko, brakuje im nieco do obecnego poziomu kina sensacyjnego. Po filmie kręconym z takim rozmachem spodziewałem się więcej. Momentami trącą niestety kiczem, część scen jest przerysowana, niektóre są zaś po prostu słabe, vide metro spadające w przepaść podziemi (przepaść podziemi – sic!) W ogóle, jak na 145 minut siedzenia przed ekranem, spodziewałem się nieco więcej akcji...Halo, to przecież Bond! Gdzie są liczne pościgi samochodowe, eksplozje i trzymające w napięciu strzelaniny? Zamiast tego dramat sensacyjny (zwiastun kłamie!), dramat, który nawet w przypadku śmierci Bonda by chyba nie wzruszał. Ciężko się bowiem do Craiga przywiązać!
Muzyka – pierwsza klasa, głównie jednak motyw tytułowy. Pozostałe kawałki Thomasa Newmana też są dobre, ale służą już tylko jako dopełnienie scen filmu. Na osobny krążek OST bym się nie decydował. Na uwagę zasługują zdjęcia Rogera Deakinsa. Jest sporo fajnych, statycznych ujęć w ciekawej scenerii, sporo symetrycznych majstersztyków, poza tym jednak klasyczne sensacyjne prowadzenie kamer. Znowu, wszystko jest prawidłowe, jednak nie powalające.
Taka jest również fabuła. Nie ma się co nad nią rozwodzić, schematyczna, liniowa i przewidywalna do samego końca. Dobry i zły bohater, dobry z problemami (stąd tytuł - niebo wali się bowiem Bondowi na łeb, na szyję), zły pragnący zniszczyć świat, bla bla bla. Myślałem że nowoczesne kino sensacyjne zerwało już z tą tradycją, w Skyfallu widzimy jednak jej powrót...A przecież od dobrych paru lat, producenci stawiają na zaskakujące zwroty akcji, wciągając widza w łamigłówkę wątków, o czym pisałem już chociażby w przypadku recenzji Łowców Głów. Z drugiej strony, nie powinienem może wymagać od tak mainstreamowej produkcji zbyt wiele w tym zakresie...? (a jednak reżyser Incepcji udowodnił, że chcieć to móc. Można? - Można!)
No właśnie, Skyfall jest bowiem niewymagający. To prosty film dla każdego, starego i młodego, chłopaka i dziewczyny. Taki lek na jesienną depresję. Zbytnio nie razi, ale też nie powala na kolana. W Stanach dzięki swej uniwersalności święci triumfy. Dla mnie jest poprawny, może nieco lepszy niż przeciętny film sensacyjny. Ot, parę fajnych scen, parę dobrych tekstów, po których przyjdzie się uśmiechnąć i kilka pięknych samochodów i kobiet na których przyjdzie zawiesić oko ;) Na zachętę, słabe 6 na 10. Jeżeli miałbym określić film jednym słowem, byłoby to słowo "przereklamowany".
Autor: Błażej Kopera
OCENA AUTORA: 6/10
Zdjęcie: Wikipedia
Dodaj nową odpowiedź