Mord w kawałkach

Gatunek : horror
Rok produkcji : 2004
07.10.2011
przez Michał Kucal
ocena
4.67
Mord w kawałkach

Mechaniczno-faszystowskie rżnięcie? Widząc niesmaczny tytuł filmu mało znanego reżysera pomyślałem, że staje przede mną undergroundowy obraz kinematograficzny. Pierwsza scena nie dała mi w twarz swą ordynarnością bowiem była raczej strategicznym rozważaniem nad rozlokowaniem sztucznej krwi. Niestety, tak wygląda cały film. Rzec by można, parafrazując Churchilla, krew, seks i łzy!

Kim jest główny bohater? Krótko: jest fotografem. I może już pod niejedną czaszką się zagotuje, że oto mamy surrealistyczną wizję uchwycenia ostatniego tchnienia na zdjęciu… Daleko bym zbłądził tak sądząc bo do „Skazanych na strach” temu obrazowi bardzo daleko. Gdyby jednak bohater był jedynie fotografem film nie byłby odpowiedni dla kategorii w jakiej się znajduje, a to horror, a dokładniej slasher, chociaż momentami można mniemać, że to dramat. Fotograf ma swoje drugie „ja”. W dzisiejszych czasach powiedzielibyśmy o nim, że jest czyścicielem rasy. Wydaje się nawet, że to jego misja dziejowa. Jak inaczej interpretować wrzaski kierowane do krwawiącej, zgwałconej kobiety, którym akompaniuje podnieta do Krzyża Żelaznego? Drugie „ja” to gwałciciel i sadysta. Film można potraktować jako wampiryczny, bo główna postać czerpie emocjonalny zysk z złego samopoczucia (delikatnie mówiąc) swych ofiar.

By nie było tak prosto, wtrącony zostaje w pewien sposób wątek dramatyczny, wątek walki wewnętrznej. Mężczyzna nim zamorduje ofiarę (są nimi głównie prostytutki) uprawia z nimi seks. Powiem szczerze, że film byłby znacznie lepszy gdyby w chwili uniesienia szanowny fotograf uciął sobie penisa (oczywiście w ramach walki o czystość). Takie poczynanie to pierwszy paradoks. Drugi to taki, że fotograf jest siłą sprawczą w czynieniu złego a propos kobiet nie prostytuujących się. Sam życzy sobie rozbierane sesje czy też lesbijskie zabawy swych żywych eksponatów. Feministki na pewno zbulwersowałby taki stan. Jednak w pewnej chwili fotograf uświadamia sobie, że on nie sprząta, że on zabija. Jednak uświadomienie to tylko chwilowy przebłysk w codziennym amoku oczyszczania rasy.

Zastanawiając się nad założeniami filmu, można by wymienić takie jak: ukazanie kobiecej naiwności, uprzedzenia do Niemców, chęć obrzydzenia widza… Stawia to film na dolnej półce, ale nie jako film undergroundowy lecz jako zwykły śmieć. Film nie jest obrzydliwy do tego stopnia by go nie obejrzeć (tak jak „Augustus underground”), prezentuje przekonania jakiegoś skrzywdzonego w dzieciństwie reżyserzyny, karconego zapewne w osobliwy sposób przez matkę, która była Niemką. Poza tym uwidacznia się obrzydliwe porównanie dwóch kultur: europejskiej i amerykańskiej. Wyrzeźbiony Niemiec zabawia się z apetycznymi Amerykankami by ostatecznie pokroić je piłą mechaniczną co ma ukazać zwycięstwo Starego świata nad Nowym.

Filmu nie klasyfikowałbym jako „chore gówno” bo nie osiągnąłem przy nim żadnego katharsis. Mordujący, zakochany w sobie chłopaczyna świata nie zawojuje. Jednak film można by analizować inaczej. Wtedy wszystko to wygląda znacznie lepiej. Przyjmijmy za punkt wyjścia chorobę psychiczną bohatera. Wskazówką do tego może być uwydatnianie koloru czerwonego (tak obrazowo jak i poprzez daniowe zachcianki naszego fotografa w postaci krwistego steku). Możemy wtedy film podzielić na okresy manii i fobii. Chociaż trudno byłoby zgadnąć co jest czym bowiem z takim samym uwielbieniem fotograf gwałci i morduje jak ćwiczy i fotografuje. Podnoszenie ciężarów w pokoju wyklejonym własnymi zdjęciami może być swego rodzaju techniką relaksacyjną w przypadku naszego bohatera. Manią może też być poszukiwanie tego, co można nazwać ostatnim tchnieniem. Mamy tu pamiętną scenę gdy główny bohater wpada do wypożyczalni filmów i szuka snuffa. Zostaje wtedy obrzucony kupą oszczerstw za to, że chce zerwać jakiś wyimaginowany zakazany owoc, albo za to, że jest zwykłym, chorym świrem (interpretację pozostawia się widzowi). W momencie gdy na wypożyczalnie napadają uzbrojeni ale głupi bandyci włącza mu się czerwona lampka z komunikatem „czyść rasę” i bandziory padają od kul psychopaty. Ginie też ekspedient z wypożyczalni, ale to dlatego, że nie chce konsekwentnie wydać snuffa. A może dlatego, że jest czarny? Czyżby kolejna zdziwaczała wizja? Tym razem afro amerykanie bronią wartości w białym świecie...

„Mord w kawałkach” to kino paradoksu. Kino to próbuje dogonić slasherową czołówkę jednak dostaje zadyszki w momencie gdy kończy się arsenał zabójczych narzędzi. Rąbanie siekierą, łamanie kości młotkiem, rżnięcie piłą mechaniczną. To wszystko było już w filmach. Do tego fabuła na niskim poziomie, obijająca się o wątki choroby psychicznej czy też uwarunkowań genetycznych (przodek bohatera miał być zbrodniarzem wojennym) nie dała mi satysfakcji. Film zapadł mi w pamięć jedynie dlatego, że miał mnóstwo niedociągnięć. Nie polecę takiego kina nawet ludziom lubiącym na ekranach krew, seks i łzy bo tego wszystkiego jest konsekwentnie za mało lub też jest to konsekwentnie nierealistyczne, a takie nie ma być.

Autor: Michał K.

OCENA: 3/10

Zdjęcie: Wikipedia

Twoja ocena: Brak Średnia: 4.7

Dodaj nową odpowiedź

WskazówkiWskazówki
CAPTCHA
Wpisz znaki widoczne na poniższym obrazku.
By submitting this form, you accept the Mollom privacy policy.

Serwis używa plików cookie, które są niezbędne do komfortowego korzystania z portalu, m.in. utrzymania sesji logowania. Możesz w dowolnej chwili zmodyfikować ustawienia cookie w swojej przeglądarce. Aby dowiedzieć się więcej przeczytaj informacje o cookie.