Poszłam do kina oczywiście ze względu na pingwiny, ponieważ je uwielbiam i gdyby było to możliwe, to posiadałabym ich całe mnóstwo. O filmie wiedziałam jedynie, że będzie to jakaś komedia, no i „pingwiny” były w tytule. I był to naprawdę zabawny film.
Ale od początku. Tytułowy bohater to karierowicz, który odstawił na dalszy plan rodzinę i uczucia. Żona odeszła, dzieci nie chcą spędzać z nim czasu. Wszystko się zmienia, kiedy zastaje pod drzwiami bardzo nietypową przesyłkę. Otóż otrzymał od swojego ojca, podróżnika, z którym dawno nie miał już kontaktu, pod opiekę... pingwina. W wyniku szeregu nieporozumień zamiast odesłać go z powrotem, to otrzymał jeszcze kolejnych kilka pingwinów. Pingwiny uratowały mu życie.