Mistyfikacja

Czy na film Jacka Koprowicza można spojrzeć oczami laika, kogoś, kto z osobą Witkacego spotkał się tylko w szkole, czytając Szewców? Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Mój odbiór jest nieco inny – nie tyle z punktu widzenia polonistki, ile osoby zafascynowanej Witkiewiczem synem.

Pierwsze pytanie, jakie zadaje się widzowi po obejrzeniu filmu, brzmi zazwyczaj: czy się podobało? Otóż tak, ogólnie rzecz ujmując, w zasadzie się podobało. Zarówno bowiem życie, osobowość Witkacego, jak i jego – a może zwłaszcza – śmierć prowokują do wielu pytań, pozostają kwestią otwartą. Warto przypomnieć słynny pogrzeb, który władze komunistyczne postanowiły hucznie obejść, zapraszając wielu (ku zapewne zgorszeniu „bohatera” dnia) górali i inne osobistości czy też „osobistości” ówczesnego okresu. Postanowiono bowiem wspaniałomyślnie, że czas, by polski literat wrócił na swoją ziemię [co też dziwi, zwłaszcza że władza była nastawiona do jego twórczości (oraz żony) bardzo nieprzychylnie], spoczął obok rodziny i przyjaciół. Pojechano do Jezior (tam miał popełnić samobójstwo), wykopano trumnę, przywieziono i pogrzeb się odbył. Zignorowano tylko kilka faktów, z których najwyraźniejszy był... szkielet. Szkielet kobiety. Ale czy to ważne? Władze, w trosce o obywateli i ukochaną przez siebie inteligencję, sprowadziły jednego z Wielkich. Ach, cóż za wspaniałomyślność! A co się w trumnie znajduje – nikt przecież nie będzie sprawdzał... Na szczęście prawda wyszła na jaw, a Staś wciąż spoczywa no obcej ziemi. Czy jednak rzeczywiście?

Na tym pytaniu skupia się Koprowicz, przedstawiając własną hipotezę. Według niego Witkacy ani nie umarł w 1939 roku, ani tym bardziej nie spoczął w ukraińskich Jeziorach. Hipotezy tej o tyle nie można od razu odrzucić, że jedynym świadkiem samobójstwa Stasia była jego kochanka, Czesława Oknińska, pod koniec życia uznana za nie do końca w pełni władz umysłowych. Ponadto wiele osób po roku ’39 dostało widokówki od Stasia, co Koprowicz również uznał za argument przemawiający za jego teorią.

Nie miejsce tutaj na spieranie się z opinią reżysera, a na kilka słów na temat samego filmu. Sam główny bohater (o zgrozo, Jerzy Stuhr) jest zmęczonym życiem, ukrywającym się w mieszkaniu Oknińskiej podstarzałym panem, który głównie przeklina albo maluje. Koprowicz wydaje się przedstawiać Witkacego jako kogoś, kto na nic już nie czeka, kto raczej wegetuje, osobę bierną, niezadowoloną z swego życia, zgorzkniałą. Czy jest to bliskie prawdzie, biorąc pod uwagę np. biografie autorstwa Micińskiej czy Deglera? Bliskie – owszem, ale czy Witkacy rzeczywiście chciałby się ukrywać, głosząc swoje poglądy jedynie w czterech ścianach? I pytanie jeszcze chyba istotniejsze: po co więc sfingowana śmierć?

Tego, czego szczególnie brakuje w tym filmie – moim zdaniem – to specyficznego ducha Witkiewicza syna, atmosfery specyficznej metafizyki. Owszem, można by się powołać na scenę w hotelu, jednak – mnie przynajmniej – brakowało oderwania widza od rzeczywistości, od świadomości czasów komuny, jak to mówią, klimatu rodem z Nienasycenia Grodeckiego.

Skoro już jesteśmy przy aspekcie krytycznym, nie mogę się powstrzymać, by napisać o aktorach, a właściwie aktorze. Jakkolwiek ogromnie cenię Jerzego Stuhra, tak i przed obejrzeniem filmu, i po stwierdzam, że jest on ostatnią osobą, która może grać Witkacego. Niestety, jest coś takiego jak świadomość społeczna, która automatyczne identyfikuje Stuhra z rolami komediowymi czy dubbingami – to raz. Dwa – bardzo chciałam (mam nadzieję, że nie tylko ja) i w moim odczuciu artystę, głównego bohatera powinien grać ktoś choćby nieco podobny do pierwowzoru. Dlaczego nie np. Olgierd Łukaszewicz? [Ach, marzeniem byłoby obsadzić w tej roli tak łudząco podobnego brytyjskiego aktora Marka Stronga (znanego choćby z I części Sherlocka Holmesa)]. Ale dlaczego pan Stuhr, na Boga? Chwyt marketingowy, pragnienie obsadzenia obu pokoleń (bo gra też Maciej Stuhr)? Nie jestem w stanie pojąć. I z przykrością stwierdzam, że przez tę rolę nie mogłam się skupić, wczuć w fabułę ani tym bardziej ją zinterpretować czy ocenić pomysł Koprowicza. Na szczęście Ewa Błaszczyk świetnie odnalazła się w roli Oknińskiej – jedyne pocieszenie wśród znaczącej obsady. Pan Chyra też wydawał się nieco zbyt łagodny jak na komunistę, ale tej kwestii nie ma sensu, jak sądzę, rozwijać.

Warto też chyba wspomnieć o muzyce, która zła nie była i w zasadzie pasowała do filmu, jednak po Nienasyceniu myślę, że Leszek Możdżer wprowadziłby za pomocą dźwięków to, czego w filmie zabrakło – Stasiową atmosferę „dziwności”, „nienasycenia”, metafizyki. Szkoda, że i o tym nie pomyślano.

Podsumowując: pomysł interesujący, film mógłby być wciągający i prowokujący do dyskusji, gdyby uwagi nie rozpraszała kiepsko dobrana rola głównego bohatera. Zabrakło jego i jego duszy, postać Witkacego uległa – moim zdaniem – spłaszczeniu, a Koprowicz wydaje się sugerować, że artysta w dzisiejszych czasach jest na stare lata tylko zgorzkniałym, marudzącym epigonem czy grafomanem samego siebie, pijącym wódkę erotomanem, jednym słowem: nie artystą, a człowiekiem, mężczyzną, którego upływ lat pozbawia duszy i ideałów.

Czy taki był zamysł Koprowicza? Zapewne nie. A jednak po obejrzeniu filmu nasuwa się pytanie nie o to, czy Witkacy faktycznie mógł przeżyć, ale o to, po co wolał przeżyć, skoro stał się kimś (czymś) takim.

OCENA AUTORA: 7/10

Autor: Izabela Rutkowska

Zdjęcie: Wikipedia

Twoja ocena: Brak Średnia: 6



Komentarze do filmu:
Pasek komentarzy top

Ale że jak? Stuhr gdzieś się nie sprawdził? To możliwe? Trzeba to obejrzeć.

Pasek komentarzy top

Dodaj nową odpowiedź

WskazówkiWskazówki
CAPTCHA
Wpisz znaki widoczne na poniższym obrazku.
By submitting this form, you accept the Mollom privacy policy.

Serwis używa plików cookie, które są niezbędne do komfortowego korzystania z portalu, m.in. utrzymania sesji logowania. Możesz w dowolnej chwili zmodyfikować ustawienia cookie w swojej przeglądarce. Aby dowiedzieć się więcej przeczytaj informacje o cookie.