Matka Teresa od kotów

Kilka lat temu w Polsce doszło do niewyobrażalnego mordu jakiego dopuścili się na własnej matce jej dwaj synowie. Obcięli jej głowę i ukryli w szafie swojego pokoju w którym mieszkali jeszcze przez kilka dni. Z tą potworną historią zmierzył się Paweł Sala w swoim fabularnym debiucie „Matka Teresa od kotów” który już 17 września wchodzi na ekrany polskich kin.
Zasiadając w fotelu nie zdążyłem się w nim jeszcze dobrze usadowić a błyskawicznie wprowadzony zostałem w sensacyjną opowieść.

Wszystko to za sprawą konwencji filmu jaką zafundował nam autor zaczynając od aresztowania winnych a kończąc na próbie znalezienia motywów zbrodni. Widz cofa się najpierw o jeden dzień, potem o dwa, tydzień itd. Sukcesywnie otwiera się przed nim obraz z pozoru przeciętnej polskiej rodziny w której zaczyna czaić się coś nad wyraz niepokojącego. Coś za czym stoi starszy z braci Artur (Mateusz Kościukiewicz) sprawiający wrażenie owładniętego jakąś dziwną siłą. Zresztą nie przypadkowo. Chłopak jest silnie zainteresowany ponadludzkimi zdolnościami. Pragnie uczęszczać na kurs mogący rozwijać takie umiejętności.

Młodszy z braci Marcin (Filip Grabacz) będąc pod silnym wpływem Artura ulega mu bez większego sprzeciwu. Jest przekonany o jego nadzwyczajnych możliwościach. Czy ożywia kota? Posiada zdolność przewidywania tego co się zaraz wydarzy? Twórca filmu daje nam delikatnie do zrozumienia, że mamy z czymś takim do czynienia. Rodzice chłopców zwyczajnie zaczynają się ich obawiać. Matka, Teresa (Ewa Skibińska) przestaje nad nimi panować a ojciec Hubert, zawodowy żołnierz (Mariusz Bonaszewski) który wrócił właśnie z Afganistanu ma problemy z ponownym odnalezieniem się w normalnym świecie. Fala psychicznego znęcania się Artura uderza w rodziców każdego dnia coraz silniej. Przybiera formy psychozy. Bracia są już w innym świecie a rodzice już nie mają do niego dostępu.

Efekt końcowy tej bariery przekracza ludzkie pojmowanie zważywszy na fakt, iż Teresa to osoba która pragnie otoczyć matczyną miłością obu chłopców najlepiej jak potrafi. Tak jak to robi z bezpańskimi kotami od których roi się w mieszkaniu.

„Matka Teresa od kotów” to dramat w którym nie zobaczymy brutalnych scen. Nie ma w nim odciętej głowy, poćwiartowanych kończyn. Twórca ogranicza się jedynie do rekwizytu zbrodni. Zakrwawiony nóż który trzyma jeden z braci to chyba jedyna drastyczna scena filmu. Reszta to psychiczne tłamszenie widza odpychającym wręcz wizerunkiem Artura. Z tym zamiarem reżyser konsekwentnie brnie do końca filmu zmuszając nas do ogarnięcia całego zła sączącego się przez 95 minut. Nie do końca potrafię powiedzieć czy mu się to udało. Potrafię natomiast przyklasnąć odtwórcom głównych ról. Mateusz Kościukiewicz który dał już próbkę swoich możliwości we „Wszystko co kocham” Jacka Borcucha, tylko potwierdza aspiracje do bycia najlepszym polskim aktorem młodego pokolenia. Natomiast 16-letni Filip Garbacz wyróżniony już wcześniej za główną role w „Świnkach” Roberta Glińskiego tutaj stanowił wiarygodne dopełnienie złej energii starszego brata. Obaj zresztą już zdążyli zostać docenieni na 45-tym Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Karlowych Varach otrzymując nagrodę w kategorii „Najlepszy aktor”.

Autor: Marcin Michalski

OCENA: 7/10

Zdjęcie: Syrenafilms.com

Twoja ocena: Brak Średnia: 8.5

Dodaj nową odpowiedź

WskazówkiWskazówki
CAPTCHA
Wpisz znaki widoczne na poniższym obrazku.
By submitting this form, you accept the Mollom privacy policy.

Serwis używa plików cookie, które są niezbędne do komfortowego korzystania z portalu, m.in. utrzymania sesji logowania. Możesz w dowolnej chwili zmodyfikować ustawienia cookie w swojej przeglądarce. Aby dowiedzieć się więcej przeczytaj informacje o cookie.