No i stało się, wyciągnęli mnie do kina! Na szczęście pozwolili zadecydować o filmie. Klasycznie - w repertuarze prawie nic ciekawego, może dwie, góra trzy pozycje warte obejrzenia. Bez wahania wskazałem norweski obraz nieznanego mi reżysera - Mortena Tylduma. O Łowcach Głów słyszałem bowiem już wcześniej co nieco od mojej koleżanki o zbliżonych gustach filmowych. Wybór był jak najbardziej trafiony.
Na norweskim kinie nie znam się zupełnie, z tym większym zainteresowaniem zasiadłem więc przez ekranem jednej z sal łódzkiego Cinema City. Fabuła choć prosta, strasznie szybko wciąga. Roger Brown jest jednym z najbardziej wpływowych head hunterów w Norwegii. Mimo dobrze płatnej, ciepłej posadki, dorabia kradnąc znane dzieła sztuki ze swym współpartnerem pracującym w ochronie – no cóż, jak to mówią ‘bogatemu nie zabronisz’. Roger Brown ma także żonę, wyższą od niego o głowę artystkę, która pragnie mieć z nim dziecko. Rogerowi jednak nieśpieszno do planowanej przez wybrankę serca ciąży. Wszystko zmienia się, gdy pewnego dnia, żona przedstawia mu Clasa Greve’a granego przez Nikolaja Coster-Waldau znanego chociażby z "Królestwa Niebieskiego" czy "Helikoptera w ogniu". Greve, będący w posiadaniu znanego obrazu staje się kolejnym celem Browna, ten nie wie jednak, że tym razem trafiła kosa na kamień. Z pozoru niewinna kradzież przerodzi się w morderczą walkę o przetrwanie.
I choć fabuła wydaje się sztampowa, to w rzeczywistości cała historia została rewelacyjnie poprowadzona i dopracowana pod każdym względem. Zwroty akcji zaskakują, nie pozostawiają jednak u widza uczucia konsternacji i zagubienia co często zdarza się w nowych filmach sensacyjnych, których reżyserzy prześcigają się w pomysłach i nieoczekiwanych fabularnych skrętach.
Łowcy Głów przyciągają jednak nie tylko fabułą lecz także tym jak została ona przedstawiona. Z jednej strony mamy bowiem do czynienia z klasycznym filmem sensacyjnym z elementami dramatu, z drugiej zaś, niektóre sceny przez swą groteskowość stają się komiczne, powodując u odbiorcy nie inną niż śmiech do łez reakcję. A przecież nie jest to pod żadnym względem komedia. Łowcy Głów nie zbliżają się nawet o krok do filmów takich jak "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj", "Snatcha", "Drużyny A" czy "Porachunków". Komizm w Łowcach Głów jest bowiem na tyle tragiczny i groteskowy, że aż śmieszny. Jakkolwiek głupie może być nasze wyobrażenie sobie sceny ucieczki głównego bohatera traktorem z nabitym nań psem, czy strzelanie przez spodnie do swojej kochanki, tak sceny te w Łowcach zostały przedstawione w specyficzny nieamerykański, stąd obcy przeciętnemu odbiory sposób. W tym właśnie tkwi cały urok produkcji. Co ciekawe, podobnie jak w przypadku szwedzkiego filmu "Dziewczyna z tatuażem", który szybko doczekał się amerykańskiego remake’u tak i w przypadku "Headhuntersów", prawa do amerykańskie produkcji wykupiło już Summit Entertainment, i to zanim pierwowzór doczekał się kinowej premiery. O ile w pierwszym przypadku remake był jak najbardziej pożądany i udany, tak tym razem Summit Entertainment będzie musiało się dobrze napracować, żeby nie wypaść gorzej.
Uzupełnieniem dobrej fabuły jest świetna obsada aktorska. Na plan pierwszy wysuwa się bez wątpienia grający głównego bohatera Aksel Hennie, nieznany mi wcześniej z żadnego filmu. Jego rola jest stosunkowo trudna, Hennie wywiązał się z niej jednak bezbłędnie – gra przekonująco i widać, że dobrze czuje się w skórze Rogera Browna zwodząc widza, tak by ten przez dłuższy czas nie wiedział czy odbierać głównego bohatera pozytywnie czy negatywnie. Wspomniany wcześniej Coster-Waldau również nie budzi zastrzeżeń, podobnie jak cała reszta obsady wcielająca się w drugoplanowe postaci i trzeciorzędne role. Oddzielne brawa należą się bliźniakom Johnsen. Choć na krótko zagościli na ekranie z pewnością zyskali sobie przychylność niejednego widza.
Wszystkiego dopełnia dobre prowadzenie kamer, piękne ujęcia i widoki (norweskie jeziora i lasy, schludne Oslo) nienaganne efekty specjalne i dopasowana ścieżka dźwiękowa. To z pewnością film, który warto oglądać na dużym ekranie i przy porządnych głośnikach. Sama muzyka, choć nie zasługuje na oddzielny krążek, daje o sobie znać wtedy, kiedy się tego spodziewamy. Podkreśla ogólny klimat filmu i scen w nim ukazanych.
Tak naprawdę zastanawiam się czy coś w filmie mnie denerwowało. Fabuła rozwijała się powoli, to jednak w niczym nie przeszkadzało a wręcz dodało dziełu smaczku. Niektórych może męczyć słuchanie języka norweskiego. Jest on twardy w brzmieniu i mało popularny w naszych kręgach, stąd znajdą się pewnie osoby, które z chęcią zastąpiłyby go angielskim lub amerykańskim. Mnie brzmienie norweskich zdań nie przeszkadzało, moi kinowi sojusznicy zwrócili jednak na to uwagę. Jedyne czym osobiście byłem trochę zawiedziony, to zakończenie filmu. W moim odczuciu nie pasowało do ogólnej konwencji Łowców Głów, było zbyt tendencyjne i oklepane – na myśli mam jednak dosłownie kilka ostatnich minut będących podsumowaniem wydarzeń zawartych w fabule.
O ile, przy okazji recenzji "Człowieka Słonia" napomknąłem o w miarę dobrym filmie sensacyjnym – "Safe House", który niedawno widziałem, to jego miejsce bardzo szybko zastąpili Łowcy Głów. Wprowadzają do kina pewną świeżość i odrywają widza od schematów amerykańskiego kina sensacyjnego w którym grają w kółko ci sami aktorzy powielający podobne heroiczne schematy. Z czystym sercem polecam więc "Headhuntersów" i daję im zasłużoną, mocną 8 w 10-cio stopniowej skali ocen.
OCENA AUTORA: 8/10
Autor: Błażej Kopera
Zdjęcie: Wikipedia
Komentarze do filmu:
Filmy ze Skandynawii są o dziwo nad wyraz dobre. Ja na przykład polecam horrory czy thrillery, tutaj są naprawdę znakomici.
Mnie też film przypadł do gustu, ma swój skandynawski klimat. Fabuła przyzwoita, gra aktorska na dobrym poziomie. Moja ocena 7.0
Dodaj nową odpowiedź