Farmer Evans tonie w długach, ma problemy z rodziną i za wszelką cenę stara się nie ugiąć pod ciężarem losu. Jest świadkiem napadu na dyliżans banku, podczas którego spotyka słynnego Bena Wade'a. Wade, będąc poszukiwanym złodziejem i mordercą, zostaje złapany. Ma być eskortowany na pociąg o 15.10 do Yumy. Evans, zmuszony swoją sytuacją finansową i rodzinną, zgłasza się na ochotnika do pilnowania bandyty. W zamian ma otrzymać 200 dolarów.
Film należy do jednych z lepszych westernów, na jakie pokusiło się ostatnio Hollywood. Odwołuje się do tego, co w westernach najlepsze - rozwoju relacji dwóch głównych bohaterów, którzy stoją po przeciwnych stronach prawa; chęci dotrzymania słowa, poczucia obowiązku i honoru. Scenariusz filmu powstał na podstawie powieści Elmora Leonarda.
Historia skupia się na duchowej przemianie dwóch głównych bohaterów. Mają odmienne motywacje (Evans walczy o dobry byt swojej rodziny oraz o szacunek swoich dzieci i żony; Wade pragnie uniknąć więzienia) i światopogląd, jednakże w miarę rozwoju sytuacji, zaczynają darzyć się coraz większym respektem, sympatią i zrozumieniem. Dobrze ogląda się ewolucję tej relacji ze względu na świetny dobór aktorów – niezawodnego ulubieńca Ridleya Scotta, niezapomnianego Gladiatora – Russella Crowe'a oraz nagrodzonego w tym roku Oscarem - Christiana Bale'a. Zazwyczaj Crowe gra bohaterów pozytywnych, miłą odmianą jest zobaczyć go w roli czarnego charakteru, próbującego zwieść dobrodusznego i uczciwego farmera. Jednak, w miarę rozwoju akcji można się przekonać, że nic nie jest czarno – białe.
Za kamerą stanął James Mangold, którego można kojarzyć z lżejszego repertuaru np. „Kate i Leopold”. Choć nie jest on najpopularniejszym i najwybitniejszym reżyserem naszych czasów, poradził sobie z prowadzeniem tej historii bardzo dobrze. Niespodzianką dla miłośników kina jest pojawienie się na ekranie Petera Fondy.
Kolejnym atutem tego filmu jest z pewnością praca operatora. Typowe dla „męskiego kina” są częste zbliżenia na twarze dwóch przeciwników, po to by ukazać napięcie między nimi. Nie zabrakło takich zabiegów również w „3:10 do Yumy”, które pomogły zbudować napięcie między poszczególnymi bohaterami.
Co może drażnić, a bez czego amerykańska produkcja na obecną chwilę nie może się obyć, to efekty specjalne. Nie rzucają się one w oczy, ale bez nich film zyskałby jeszcze więcej na walorach artystycznych. Jednakże, cieszy, że nawet sceny akcji, nie przytłoczyły historii tej bardzo nieoczekiwanej przyjaźni.
Autor recenzji: Czarna1310
OCENA AUTORA: - 9/10
Zdjęcie: Wikipedia
Komentarze do filmu:
biescie i wpierdalejcie z tego wszyscy o to słowo bercika
Jakie efekty specjalne? Serio, nie przypominam sobie aby tam były jakies przesadzone fajerwerki.
Dodaj nową odpowiedź