Lubię westerny, cholernie je lubię. Ale pamiętam, że ostatnim mile przeze mnie wspominanym westernem był "Ostatni Mohikanin". Od tamtej pory nie nakręcono żadnego dobrego westernu. Aż do czasu. Dopiero jakoś 2 miesiące temu kiedy ogłoszono nominacje do Oscarów, pierwszy raz usłyszałem o tym filmie. Moją pierwszą reakcją na wieść że western braci Coen otrzymał 10 nominacji do Oscara, było zdziwienie. Western? No fuckin’ way. A jednak.
Ethan i Joel Coen’owie odwalili kupę dobrej roboty. I choć – jak to zwykle bywa – film nie dostał ani Oscara ani żadnej prestiżowej nagrody (nie licząc BAFTY) to jest to obraz co najmniej przyzwoity, a nawet dobry. Bo wszyscy dobrze wiemy że era westernów skończyła się na przełomie lat 80 i 90.
"W dolinie Elah" ("In the Valley of Elah") to kolejny film poruszający bardzo delikatny temat, jakim jest wojna w Iraku. Reżyser i zarazem scenarzysta tej produkcji to znakomity Paul Haggis, odpowiadający wcześniej za scenariusze do takich filmów jak "Sztandar Chwały" ("Flags of Our Fathers"), "Listy z Iwo Jimy" ("Letters from Iwo Jima") czy "Miasto Gniewu" ("Crash"). Jak widać facet zna się na swojej robocie, a tematyka wojenna nie jest mu obca. Nie zdziwił mnie zatem fakt, że "W Dolinie Elah" dostał nominację do Oscara w 2008 roku w kategorii "najlepszy aktor pierwszoplanowy".