"Lincz na Lynchu..." Po ostatniej hossie kinowej, którą przyszło mi zaliczyć, czyli powtórnym po przeczytaniu książki obejrzeniu Into the Wild, a także rewelacyjnych Nietykalnych i niewiele tylko gorszym Wstydzie, przyszła kolej na bessę. Zaczęło się od Tras el cristal, które wywarło na mnie bardzo mieszane uczucia a skończyło wczoraj na filmie, po którym spodziewałem się dużo więcej. Mowa o Inland Empire Davida Lyncha, reżysera, który wielokrotnie pozytywnie mnie zaskakiwał swoimi dziełami. Tym razem jednak, po prawie trzech godzinach spędzonych przed ekranem, niewiele będę mógł napisać w obronie dzieła.