Producenci "Jestem numerem cztery" wyniuchali sposób na przypływ łatwej, zielonej gotówki wyraźnie bazując na żenującym ale mimo wszystko kasowym "Zmierzchu". Zdawałoby się, że ""Jestem numerem cztery nam opowie o kolejnym superbohaterze z supermocami, który ratuje świat przed zagładą prawda? Jednak nic z tego, dostajemy film o miłości nastolatków jak to miało miejsce we wspomnianym (tfu) "Zmierzchu" a w tle jakieś tam majaczące moce głównego bohatera i namiastkę kina akcji. Co kto woli drodzy widzowie, ja jednak wolałbym kolejnego herosa i masę porywającej akcji, który ratuje świat lub chociaż jakieś miasto, a nie tylko swój egoistyczny tyłek.