Przenoszenie powieści na ekran często bywa trudne, gdyż niesie ze sobą możliwość kompromitacji, ale jeśli reżyser, scenarzysta i aktorzy dają z siebie wszystko to wychodzi Wielkie dzieło. Tak jak w przypadku filmu „Milczenie owiec” na podstawie powieści Thomasa Harrisa o tym samym tytule.
Po Inland Empire, które w moim odczuciu jest całkiem pokaźną skazą w dorobku Lyncha zrobiłem sobie krótką przerwę na lekki film sensacyjny, jakim był całkiem udany Safe House. Wczoraj postanowiłem jednak po raz kolejny wrócić do twórczości Davida Lyncha. Jako, że sporo dzieł tego reżysera już widziałem, zdecydowałem się cofnąć w czasie o 32 lata i obejrzeć jego drugi pełnometrażowy a pierwszy studyjny film – Człowieka Słonia z 1980 roku. Pozycja już dawno temu zyskała miano kultowej, w rozgłosie pomogło również 8 nominacji do Oscara i 4 do Złotych Globów a także, już nie nominacje a pierwsze miejsca w ramach BAFTA: za najlepszy film, aktora i scenografię. Spodziewałem się więc solidnego kina i tym razem nie zawiodłem!
Kolejny zmarnowany potencjał, kolejne znane nazwiska zarobiły po minusie. Cóż poradzić...nie pierwszy i nie ostatni raz. Ale przyznam szczerze, że o ile Del Toro mi jest dość obojętny to Hopkins już nie. Sir Anthony Hopkins ma na swoim koncie świetne role i ogólnie uważany jest za jednego z najlepszych aktorów poprzedniego pokolenia, więc tym bardziej nie wypada grać w czymś takim jak "Wilkołak".
Treść filmu jest chyba oczywista każdemu kto urodził się w cywilizowanym kraju. Bo któż nie słyszał o strasznym wilkołaku, który rozszarpuje ludzi przy pełni księżyca?